Kurwa.
Kurwa.
Kurwa.
Kurwa.
Kurwa.
Kurwa.
Kurwa.
Kurwa.
Mam przejebane.
Mam przejebane.
Unosząc dłonie i ukazując im swoje dłonie, powoli zaczęłam iść do tyłu. Bądźmy szczerzy, boję się tego gówna. Około siedmiu dziewczyn szło w moją stronę, a ja nie mam noża albo czegoś innego do obrony. Mam bardzo przejebane.
Jak miło, że wszyscy się spóźnili, a Justin i Chris opuścili mnie kilka minut temu. Nie mam kopii zapasowej. Mam przesrane.
To będzie koniec mojego krótkiego życia.
Umrę.
No dobra, może troszeczkę przesadzam, ale jednak. Strasznie się boję.
Tak szybko jak Lauren i jej psy dotarły do mnie, popchnęła mnie niepohamowanie, powodując ze prawie upadłam. Wściekłość budowała się we mnie, lecz wiedziałam, że nie mogłam jej odepchnąć, ponieważ wtedy musiałabym walczyć z nimi wszystkimi, a nie mogłam tego zrobić. Czułam się jakby zżerały mnie od zewnątrz. Byłam ponad wściekłością. Nienawidziłam być popychana przy ludziach.
Popychając mnie ponownie, wyobraziłam sobie że chciała przewrócić mnie na ziemię, więc ma więcej siły, żeby kopnąć mnie w brzuch i twarz. Z tego co nauczył mnie Justin, wiem, że muszę trzymać nogi przy sobie, więc jeśli ktoś mnie popycha muszę być spokojna.
Zaciskając mocno swoje pięści, wzięłam ciężki oddech, po czym go wypuściłam. Nie mogłam powiedzieć, że mam wszystko pod idealną kontrolą, ale nauczyłam się kilku sposobów, żeby oswoić wściekłego potwora wewnątrz mnie.
Nigdy wcześniej nie czułam takiego obrzydzenia do żadnej osoby. Nienawidzę Lauren jeszcze bardziej, niż nienawidziłam Chantelle. To znaczy, hej; codziennie uprawiała seks z moim chłopakiem. To nie dla mnie.
Bardzo chciałam zrobić to samo każdej z nich co zrobiłam tej suce Chantelle.
Powalić je jakoś na ziemię.
Kopać je w żebra dopóki usłyszę coś złamanego.
Pchnąć je nożem w plecy, jeśli spróbują się czołgać.
Odwrócić je, żeby się z nimi zmierzyć ponownie i walić je w twarz pięścią dopóki nie zaczną krwawić.
Potem powoli i boleśnie zacząć przecinać ich usta, podczas gdy będą jeszcze żywe.
Na koniec, dźgać je trzydzieści sześć razy w klatkę piersiową.
Cóż, w zasadzie powiedziałam wam jak zabiłam Chantelle.
Yeah, wiem. Też jestem z siebie dumna.
W każdym razie wróćmy do zadania.
Szczerze, nawet nie wiem czemu tak do mnie podeszły, bo tak naprawdę nie sądzę, że zrobiłam coś złego. Nie zrobiłam gówna. Tylko trochę się śmiałam ze śmierci tej suki, a ostatnim razem jak sprawdzałam śmiech nie jest przestępstwem.
-Spójrz-- - zaczęłam, ale zatrzymałam się, ponieważ wiedziałam, że nie dało się z nią racjonalnie rozmawiać, gdy tylko zobaczyłam jej świeżo wypielęgnowaną dłoń unoszącą się i gotową, żeby uderzyć mnie w szczękę.
Nagle coś się stało i stało się to tak szybko, że musiałam prędko mrugać, żeby uświadomić sobie co się dzieje.
Nawet mniej niż ułamek sekundy wcześniej mała pięść Lauren była gotowa zderzyć się z moją twarzą, gdy ktoś podbiegł do jej boku i popchnął ją na szafki.
Zaskoczona z trudem złapałam powietrze, zakrywając usta dłonią, gdy moje oczy były szeroko otwarte.
Osoba, która najwidoczniej mnie uratowała, chwyciła garść rozjaśnionych włosów Lauren, pociągnęła energicznie jej głowę do tyłu, tak żeby zderzyła się kilka razy z twardą metalową szafką.
Lauren zawyła z bólu za każdym razem gdy jej twarz spotkała się z szafką, w zupełnym cierpieniu. Jej krzyk odbił się echem po całym korytarzu, a ja byłam pewna, że cała szkoła mogła usłyszeć jej krzyk przerażenia. To tylko kwestia czasu nim pojawi się dyrektor lub nauczyciel.
Spoglądając na psy Lauren, zauważyłam jak nieco chowają się ze strachu. Panie i Panowie, o oto fałszywe przyjaciółki. Oh bardzo proszę o owacje na stojąco.
Najpierw zachowują się jak "jestem tu jeśli będziesz mnie potrzebować", ale potem. Cóż, po prostu spójrzcie na Lauren. Żaden z jej psów jej nie pomaga. Oh i nie nazwałam ich psami, dlatego że nienawidzę psów, ale dlatego że chodzą za Lauren wszędzie gdzie ona.
W momencie gdy osoba puściła włosy Lauren, Lauren upadła na podłogę płacząc. Jej nos niekontrolowanie krwawił, a jej włosy były w jednym wielkim bałaganie. Uwierzcie mi kiedy mówię, że chcę zrobić jej zdjęcie i oprawić to w ramkę.
-Odejdźcie od niej albo będziecie następne - głos osoby zawołał głośno, zaciskając pięści.
Co się właśnie stało? Kto? Co? Jak? Ale to naprawdę nie miało znaczenia, ponieważ jest jedna rzecz, której jestem pewna.
To. Było. Wspaniałe.
-Teraz bierzcie tą żałosną wymówkę człowieka i won! - wrzasnęła, wskazując palcen na drżące ciało Lauren i nawet nie nanosekundę później, zrobiły to co powiedziała.
W chwili gdy ciało z długimi, blond włosami odwróciło się do mnie twarzą, moja szczęka opadła.
Ashley?
Wpatrując się w nią w szoku i niedowierzaniu, przetarłam oczy dłońmi, żeby się upewnić, ze naprawdę ją widzę. Nigdy bym nie pomyślała, że nawet za milion lat miałaby takie umiejętności. Nawet czułam się trochę winna, że nie lubiłam jej tak bardzo i myślałam, że jest irytująca. Chodzi o to, na litość petes, ona po prostu uratowała mój żałosny tyłek.
Co ja sobie myślałam? Ta dziewczyna jest wspaniała.
-Bardzo ci dziękuję. Czy to nie było dla ciebie-- - Ashley zatrzymała mnie w połowie zdania, potrząsając głową z uśmiechem na twarzy.
-Nie dziękuj Jenny - podeszła do mnie z uroczym uśmiechem, zdobiącym jej rysy twarzy.
-Ale-- - próbowałam ponownie delikatnym głosem, ale przerwała mi.
-Nie, przestań. Od tego są przyjaciele - położyła dłoń na moim ramieniu, zanim przyciągnęła mnie do siebie i mocno przytuliła.
-Jesteś fantastyczna - wymamrotałam do jej ucha, gdy z całego serca odwzajemniłam uścisk, na co zachichotała. Nie mogę uwierzyć, że myślałam, że jest irytująca. Właściwie, jest przeciwieństwem tego.
Puszczając ją, zmarszczyłam brwi w zdezorientowaniu, gdy otworzyła swoją szafkę i zaczęła pakować książki do plecaka, jakby nic się nie stało.
-Czemu do cholery umiesz tak walczyć? - wyrzuciłam ręce w powietrze, rozbawiony uśmiech pojawił się na moich ustach, gdy zamknęła ponownie swoją szafkę.
Zdecydowanie widziałam ją teraz w zupełnie innym świetle.
-Mam trzy lata starszych braci i wiesz, są bardzo agresywni - zachichotała, patrząc na sufit, jakby tarzała się we wspomnieniach.
-Oh...i walczyli z tobą? - zapytałam z szeroko otwartymi oczami. Co do cholery? Czy jej bracia ją biją?
-Nie - przeciągnęła, śmiejąc się i potrząsając głową - Obserwowałam ich walczących ze sobą i nauczyli mnie wielu rzeczy - wyjaśniła, na co westchnęłam z ulgą.
-Oh, dzięki ci słodki Jezu. Przez sekundę myślałam, że cię bili - położyłam dłoń na sercu, oddychając głęboko, gdy Ashley zaczęła śmiać się jakby nie miało być jutra. Oh przepraszam panią za martwienie się o twój tyłek. Wywróciłam oczami.
-Co jest takiego śmiesznego? - szarpnęłam głową w koło, żeby zobaczyć wpatrującą się w nas Paige, otumanioną.
-Paige! - pisnęłam, zarzucając ręce wokół niej i ogarniając ją w ciasnym przyjacielskim uścisku. Bardzo kocham tą dziewczynę.
-Więc, co tam? - Paige zapytała gdy puściłam ją i wtedy odwróciła się, żeby otworzyć swoją szafkę.
-Nie... nic takiego; naprawdę. Wiesz, właśnie miałam skoczyć; nic wielkiego - wzruszyłam, pokazując że to nie było wielka sprawa, tłumiąc chichot.
-Co?! - Paige zatrzasnęła swoją szafkę, mierząc się ze mnie z szokowanym wyrazem twarzy, gdy upuściła książki na ziemię.
Schylając się, zaczęłam zbierać jej książki, a wkrótce Paige zaczęła naśladować moje poczynania.
-Nie martw się dziecko. Ashley mnie uratowała - wstałam, wręczając jej książki.
-Ashley! Jestem z ciebie taka dumna - Paige rzuciła się na nią, ściskając ją z uznaniem.
-Paige-- - Ashley się zaśmiała - Pusć mnie. Dusisz mnie - figlarnie ją odepchnęła, chichocząc.
-Ale czekaj, kto chciałby cię skrzywdzić? - Paige spojrzała na mnie w zdezorientowaniu wypisanym na całej pięknej twarzy.
-Lauren - zachciało mi się rzygać, gdy tylko o niej wspomniałam. Ta suka nie była nawet świadoma co ją czeka.
-Ale dlaczego? - Paige zapytała i mogłam powiedzieć, że Ashley słuchała zaciekawiona od kiedy nie znała powodu dlaczego Lauren chciała mnie pobić ze swoją kompanią psów.
-Bo śmiałam się ze śmierci Chantelle - westchnęłam z rozdrażnieniem i skrzyżowałam luźno ręce na piersi.
-Oh, ona nie żyje? - uniosła brwi, zaskoczenie mignęło w jej niebieskich oczach.
-Yeah - potwierdziłam, wzruszając ramionami i kiwając głową.
-Cóż, mam to gdzieś, a Lauren jest-- - Paige zaczęła.
- --Szmatą - Paige, Ashley i ja zakończyłyśmy razem, zanim wybuchnęłyśmy morzem pełnym śmiechu.
Teraz jestem naprawdę szczęśliwa. Uśmiechnęłam się do siebie szeroko, myśląc o swoim życiu. Wiem, że były ostre czasy i wiem, że przeszłam przez piekło, ale na koniec dnia było warto. W końcu odnalazłam dwie prawdziwe przyjaciółki i szczerze, nawet mam przeczucie, że Justinowi o to chodziło. Albo może mówię szaleństwa, właściwie to nie wiem. Ale jestem szczęśliwa i to się liczy.
Nasze śmiechy zamarły i stałyśmy w komfortowej ciszy.
-Don't you worry, don't you worry child. See heaven's got a plan for you. Don't you worry, don't you worry now. Yeah - Ashley cicho zaśpiewała do siebie, gdy szukała czegoś w swoim bordowym plecaku.
-Wow, podoba mi się twój głos - stwierdziłam, gdy słuchałam jej śpiewu. Jej głos jest czysty i jedwabiście delikatny jak płatki róż.
Przepraszam, że gadam jak lesbijka.
-Dzięki tobie ta piosenka utkwiła mi w głowie. Głupia szmata - warknęła w udawanej irytacji, przerzucając ją na mnie.
-Hey! - zawołałam, śmiejąc się i bijąc ją figlarnie.
-Tylko żartuję kochanie. Dziękuję - zachichotała, przytulając mnie krótko.
-On jest taki gorący. Zdecydowanie wybierz go - Paige nagle dodała, przygryzając wargę i sprawiając, że zmarszczyłam brwi w dezorientacji.
-Kto? - Ashley i ja zapytałyśmy w tym samym czasie, odwracając głowy.
-Pablo - Paige wzruszyła ramionami, delikatnie przechylając głowę na bok - I właśnie idzie - dodała, przeciągając słowa jakby po prostu myślała - Nie-e zatrzymał się.
Gdy spojrzałam na opalonego chłopaka, który rzeczywiście do nas szedł, przygryzłam swoją dolną wargę. Nie mogłam zaprzeczyć, że Pablo nie jest gorący. Chciałabym go też dotknąć, szczerze mówiąc.
W czerwonej beanie na głowie, obcisłych czarnych jeansach i białej koszulce na ramiączkach, zatrzymał się na przeciwko nas.
-Mogę porozmawiać z Jenny? - zapytał, gdy jego ciemne, brązowe oczy utknęły w moich - Sam na sam - dodał i bez słowa Ashley i Paige dały mi szybki uścisk zanim się oddaliły.
"Ojej, dzięki za zostawieni mnie, dziewczyny" pomyślałam, mentalnie wywracając oczami.
Wpatrując się w dziewczyny przez ostatni czas, zauważyłam Paige mówiącą bezgłośnie "Wszystko mi później opowiesz".
Typowe.
Kiwając głową, odwróciłam swój wzrok na Pablo.
-Co tam Pablo? - zapytałam ostrożnie. Czemu chciał ze mną pogadać? Zrobiłam coś? Czy coś się stało? Co jeśli to kolejny żart i powie mi, że Justin umarł? A co jeśli Justin naprawdę umarł? Nie poradziłabym sobie z tym. Naprawdę gadam teraz bzdury. Ale chwila, co jeśli zobaczył jak zabijam Chantelle i teraz chce, żebym się do tego przyznała? Oh Panie, co jeśli powie mi, że dostał harpie i ja też?
Czekaj, nigdy się nie pieprzyliśmy. Co do cholery jest ze mną nie tak?
Pytanie za pytaniem ścigało się w moich myślach, utrudniając mi koncentrację nad tym co się teraz działo.
-Jenny? - Pablo potrząsnął moim ramieniem, wyrywając mnie z pociągu myśli.
-C-Co? - potrząsnęłam głową, próbując przywrócić się z powrotem do rzeczywistości.
-Tylko mówiłem, że...Umm-- - podrapał się niezręcznie w kark, patrząc wszędzie, tylko nie na mnie - Że... że um... bardzo cię lubię - skończył, przełykając głośno gulę.
-Co?! - wrzasnęłam, moje oczy szeroko rozszerzyły się w niedowierzaniu. Nie powiedział tego, prawda? Jestem w 150 procentach pewna, że właśnie fantazjuję, prawda? Nie powiedział "bardzo cię lubię", prawda? Prawdopodobnie powiedział coś podobnego jak "bardzo lubię rock", prawda? Tak, to powiedział. Ale czekaj, może powiedział "bardzo cię lubię" i miał na myśli, że lubi mnie w przyjacielski sposób, prawda?
Prawda?!
Prawda??!!
-Po prostu pozwól mi tego spróbować - powiedział, wpatrując się głęboko w moje oczy.
-Spróbować czego? - zapytał, ale zamiast odpowiedzieć mi, nagle złapał moje biodra, pochylając się i przyciskając swoje usta do moich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz